List Edwarda Dembowskiego do ojca
Świadomy drogi swej
bardziej niż ptak odlotny
- piszę do ciebie list,
ojcze mój, kasztelanie.
Piszę ostatni raz,
więc karty dotknij,
jako i ja dotykam jej
- na pożegnanie.
Widzę rodzinny dwór
w klonowych wieńcach.
Stanołeś w drzwiach,
stopę na progu kładąc.
Wołałeś: "Wróć!
Otrząśnij się z szaleństwa!
Tu jest twój świat!
Imienia nie plam zdradą"
Bo zdradą dla was jest
odwaga myśli,
szaleństwem dla was jest
uczciwość serca,
a ślepcem dla was ten,
kto świat zobaczył przyszły,
a kto wam przeczy praw,
ten jest blużnierca.
Ja wam zaprzeczam praw.
Do lasów, rzek i roli,
Do ziarna i do żniw.
Do plonu z cudzej pracy.
Do pańszczyżnianej wsi.
Do chleba i do soli.
Nawet do słów,
którymi zarządzacie.
O, gamo słów
z wysokich spadająca progów!
Dudnienie pustych skrzyń,
grzechocie szczerbatego dzbana!
Ojczyzna... Lud...
O wolność... Dla Narodu...
Przez kogo ta
melodia sfałszowana?
Wolności chcecie - tak,
ale dla siebie tylko.
W jej zatrzaśnięcie drzwi
stukacie sygnetami.
A lud - niech czeka lud
w niewoli milcząc.
A bat - niech fruwa bat,
niech gwiżdże nad grzbietami...
Jam tylko krwią jest z waszej krwi
i tylko kością z waszej kości,
a sercem - już nie z waszej woli.
Odchodzę w kurny świat
budzić go do wolności,
rozniecać gniew,
rozjątrzać to, co boli.
Bo to już wielki czas
na wszystkie ludy wołać:
Co siłą odebrane wam
- siłą odbierzcie!
Krzywda zniszczalna jest!
Zniszczalna jest niewola!
Zniszczalne wszelkie zło!
Uwierzcie w to, uwierzcie!
Nie będzie panem pan
a sługą sługa.
Przegrzmi za gromem grom
wyzwalającej burzy
i przyjdzie czas,
że każda orna gruda
spólnocie wyda plon,
jej będzie służyć!
Ściągają mnie
żandarmi trzech zaborów.
Kto im wskazuje ślad:
"tędy a tędy idżcie"?
Jest takich dość.
Znam okna takich dworów,
ten w oknach szept,
ten wzrok zmrużony chytrze...
Na samą myśl
aż pióro się ugina
i ołowieje dłoń,
i w skroniach tętnią dzwony.
Ojcze, nie rzucaj klątw
na wyrodnego syna.
Widzisz, do gorszych prób
twój syn przyzwyczajony.
Bolejesz, wiem.
Rumienisz się w salonach,
gdzie mówią o mnie tak,
jak mówi się o martwych.
Podnosi brwi
hrabina urażona
i wzdycha ksiądz
nabożnie patrząc w karty.
Wolno ci spalić list,
lub w gniewie drzeć na części,
tylko się, ojcze, strzeż
płakać nade mną.
Bo wybrał piękny los
i poznał wszelkie szczęście,
kto w burzy czas
błyskiem rozrywa ciemność.
Żegnaj. Wiruje wiatr.
Trzeba mi dalej w drogę
Świadomy drogi swej
bardziej niż ptak odlotny
- piszę do ciebie list,
ojcze mój, kasztelanie.
Piszę ostatni raz,
więc karty dotknij,
jako i ja dotykam jej
- na pożegnanie.
Widzę rodzinny dwór
w klonowych wieńcach.
Stanołeś w drzwiach,
stopę na progu kładąc.
Wołałeś: "Wróć!
Otrząśnij się z szaleństwa!
Tu jest twój świat!
Imienia nie plam zdradą"
Bo zdradą dla was jest
odwaga myśli,
szaleństwem dla was jest
uczciwość serca,
a ślepcem dla was ten,
kto świat zobaczył przyszły,
a kto wam przeczy praw,
ten jest blużnierca.
Ja wam zaprzeczam praw.
Do lasów, rzek i roli,
Do ziarna i do żniw.
Do plonu z cudzej pracy.
Do pańszczyżnianej wsi.
Do chleba i do soli.
Nawet do słów,
którymi zarządzacie.
O, gamo słów
z wysokich spadająca progów!
Dudnienie pustych skrzyń,
grzechocie szczerbatego dzbana!
Ojczyzna... Lud...
O wolność... Dla Narodu...
Przez kogo ta
melodia sfałszowana?
Wolności chcecie - tak,
ale dla siebie tylko.
W jej zatrzaśnięcie drzwi
stukacie sygnetami.
A lud - niech czeka lud
w niewoli milcząc.
A bat - niech fruwa bat,
niech gwiżdże nad grzbietami...
Jam tylko krwią jest z waszej krwi
i tylko kością z waszej kości,
a sercem - już nie z waszej woli.
Odchodzę w kurny świat
budzić go do wolności,
rozniecać gniew,
rozjątrzać to, co boli.
Bo to już wielki czas
na wszystkie ludy wołać:
Co siłą odebrane wam
- siłą odbierzcie!
Krzywda zniszczalna jest!
Zniszczalna jest niewola!
Zniszczalne wszelkie zło!
Uwierzcie w to, uwierzcie!
Nie będzie panem pan
a sługą sługa.
Przegrzmi za gromem grom
wyzwalającej burzy
i przyjdzie czas,
że każda orna gruda
spólnocie wyda plon,
jej będzie służyć!
Ściągają mnie
żandarmi trzech zaborów.
Kto im wskazuje ślad:
"tędy a tędy idżcie"?
Jest takich dość.
Znam okna takich dworów,
ten w oknach szept,
ten wzrok zmrużony chytrze...
Na samą myśl
aż pióro się ugina
i ołowieje dłoń,
i w skroniach tętnią dzwony.
Ojcze, nie rzucaj klątw
na wyrodnego syna.
Widzisz, do gorszych prób
twój syn przyzwyczajony.
Bolejesz, wiem.
Rumienisz się w salonach,
gdzie mówią o mnie tak,
jak mówi się o martwych.
Podnosi brwi
hrabina urażona
i wzdycha ksiądz
nabożnie patrząc w karty.
Wolno ci spalić list,
lub w gniewie drzeć na części,
tylko się, ojcze, strzeż
płakać nade mną.
Bo wybrał piękny los
i poznał wszelkie szczęście,
kto w burzy czas
błyskiem rozrywa ciemność.
Żegnaj. Wiruje wiatr.
Trzeba mi dalej w drogę
No comments:
Post a Comment